Jest takie jezioro
Są takie miejsca, w które się raz pojedzie i człowiek wpada po uszy. Nad tym jeziorem byłem już kilka razy, ale żadnych większych efektów nie miałem. Woda piękna, ludzi mało, ale efekty słabe.
Było tak, aż do majówki 2009 r., kiedy po raz pierwszy pojechałem z rodzinką do domu ojca na dłuższe wędkowanie. Majówka – wiadomo szczupak. Rok był jednak wyjątkowy i już w pierwszych dniach maja było bardzo gorąco. Pamiętam jak dzisiaj, wczesny ranek 2 maja 2009 r. Wypływamy rano z Dawidem – wędkarz z niego może jeszcze wtedy nie był najlepszy, ale kompan znakomity. Klasyczny szczupakowy spinning, pleciona 0,06, a na końcu ripper Savage Gear LB Minnow 8,5cm w kolorze płoteczki na główce 10 gr. Biczujemy moje ulubione miejsce – rozległy blat w okolicach wyspy. Wiosna, więc jeszcze nie ma roślinności, a na blacie do 2 metrów. Na około z dwóch stron bardzo głęboko, gwałtowny spadek do ok. 10 m. Z pozostałych stron łagodne spadki do ok. 5.
Tak od godziny 6, taflę jeziora burzy pierwszy atak. Atak to mało powiedziany. Idealnie w odległości, do jakiej nie jestem w stanie sięgnąć swoją przynętą pojawiają się na powierzchni grzbiety okoni. OKONISK. Gonią drobnicę niczym delfiny pojawiając się na powierzchni. Płyniemy co sił w wiosłach, dopływamy, rzut i oczywiście nic. Godzina ciszy i powtórka. Szybkie zwinięcie przynęt, za wiosła, jesteśmy, rzut jeden, drugi ... i nic. Ryba była, ale z jakichś powodów nie chciała brać.
Stoimy na blacie. Pod nami ok. 1 m czyściutkiej wody. Rzucam na ok. 3 metrową głębokość. Poderwanie przynęty z dnia i coś siedzi. Holuję pewnie – mocy sprzęt. Oczywiście w pierwszym momencie myślałem, że to raczej szczupak, ale po krótkiej chwili przy łódce pojawia się piękny okoń. Szybkie podebranie podbierakiem i odhaczenie, oczywiście trzęsącymi się rękoma. Szybko w to samo miejsce drugi rzut i ... znowu siedzi. Sprawny hol i przy łódce pojawia się drugi podobny okoń. Nie mieliśmy na łódce wagi, ale wiedzieliśmy, że ryby są medalowe. Łapiemy jeszcze z godzinę i na brzeg. Tam ważenie i mierzenie: 1,07 kg 44, 5 cm i 1,02 kg 43,5 cm.
Po takim połowie oczywiście zrobiłem jeszcze wieczorną turę, ale okoni na blacie nie było. No to wieczorny grill i ranek panek. Tym razem ze szwagrem, którego namówiłem na poranne łowy. Wypływamy ok. 5-tej, ten sam blat, przynęty te samo, tylko upał jakby większy. Do 7 nic, lusterko. Ok. 7 stajemy na skraju blatu i rzucamy na głębinę, wzdłuż stoku na ok. 8 m. Poderwanie przynęty z dna i czuję pobicie. Pewne zacięcie i siedzi. Widziałem, że to okoń. W miarę sprawny hol i mam go przy łódce. Sprawny ruch podbierakiem i jest mój. WIELKI. Nie mamy wagi, ale miarka pokazuje 47 cm. Kolejne rzuty, ale już nie ma brań. Szwagier zacina jeszcze ok. 2 kg szczupaka – oczywiście myśleliśmy, że to też okoń, w związku z czym w ogóle nas ten połów nie ucieszył.
Na brzegu ważenie i ... nowy rekord – 1,42 kg i 47 cm.
Majówka się skończyła, ale okonie śniły mi się po nocach, więc jeszcze w maju wybrałem się na nie po raz kolejny. Rewelacji nie było. Nie to, że ich nie widziałem, tylko z braniami cienko. No, ale jeszcze jedna medalówka 23 maja się trafiła – 0,98 kg i 43 cm. No i szczupaczek przy okazji – 3,75 kg.
Po tak udanych łowach oczywiste było, gdzie spędzimy tegoroczne wakacje. Jeszcze w lipcu, krótki rekonesans. Tym razem już nie drapieżniki, lecz leszcze. Zanęciłem na zaznaczonym miejscu na głębokości ok. 7 m. Łapiemy z Rafałem, ale efekty słabe. W sobotę 11 lipca po południ wypływam sam. Miejsce zanęcone, ale tylko płotka. Rzucam zestaw na pęczek robaczków. Spławik długo schodzi i w końcu staje. Jest branie, zacinam i nic, ale zestaw nie dociera ponownie do dna. Spławik cały czas leży i wyraźnie drży. Zacinam i siedzi. emocjonujący hol i ładny leszcz ląduje w podbieraku – 2,75 kg i 61 cm. Szczerze mówiąc, jak to zwykle bywa, na łódce wydawał się większy.
Przełom lipca i sierpnia 2009 r. siedzieliśmy nad jeziorem. Zanęciłem miejsce na leszcza. Byłem każdego dnia przez tydzień. Nic, tylko płotka. Nęcę drugie miejsce, mija tydzień. To samo. Za szczupakiem nawet nie pływam, bo woda ciepła jak w podgrzewanym basenie. Ostatnie weekend pobytu. W akcie desperacji nęcę kukurydzą i ziemniakami pod samymi trzcinami, przy brzegu. Widziałem jak z pomostu miejscowi łapali liny. Może weźmie. I wziął 15 sierpnia, w ostatnim dniu pobytu – 1,65 kg i 44 cm.
Moje jezioro odwiedziłem jeszcze jesienią, ale większych efektów nie było. Wybraliśmy się też z Karolem i Kamilem w zimie, z nadzieją na wielkie okonie, które przecież niejednokrotnie na tym łowisku widziałem. Fajnie było w marcowym słonku wygrzewać się na lodzie. Wyników nie było, ale wyjazd oczywiście udany. Udało się być nawet na lodzie o wschodzie słońca, co uznać należy za duży i wyjątkowy sukces 😉
Majówka 2010 r. nie przyniosła żadnych specjalnych efektów. Okonie nie brały, a szczupaki owszem, ale bez okazów. No nałowiłem się, ale to nie było to.
No i przyszły kolejne wakacje. Gorący lipiec 2010 r. Leszcz nie brał, szczupak nie brał, okoń nie brał. Ale linów się nałowiłem. Łapanie bardzo proste. Wypływam moim katamaranem niedaleko brzegu. Miejsce przy kępie zielska wcześniej wygrabione. Głębokość ok. 3 m. Staję ok. 10 m od trzcin i rzucam w ich pobliże. Zestaw mocy – teleskop do 60 gr, żyłka główna 0,20 mm i przypon z 0,18 mm. Łowisko nęcę kukurydzą z gniecionymi ziemniakami i linowym atraktorem. Łapię z rana i wieczorem. Na haczyku dwa duże ziarna kukurydzy. No i się zaczęło. Oczekiwanie i w pewnym momencie charakterystyczne bąbelki przy trzcinach. Jeszcze chwila i spławik odjeżdża. Po braniu było wiadomo z jaką rybą mam do czynienia. 18 lipca 2010 r. – wieczór: 1,74 i 51 cm oraz 1,16 kg. 19 lipca 2010 r. ranek: 1,64 kg, 1,48 kg, 1,37 kg, 1,00 kg. No i wreszcie 25 lipca pobiłem swój rekord - 2,36 kg i 53 cm.
Dzisiaj jest 14 marca 2011 r. W środę jedziemy na okonie. Może w końcu namierzymy je na moim jeziorze. 18 stycznia 2011 r. padł największy okoń, jakiego tam widziałem – 1,81 kg i 49 cm. Może i nam się powiedzie.
Rafał Dowgier