Spinningowy sezon 2017 wraz z Maćkiem i Kamilem postanowiliśmy rozpocząć na znanym w wędkarskim środowisku jeziorze Wersminia. Ta piękna woda, położona na pojezierzu mazurskim, przywitała nas słonecznie lecz chłodno; wiał zimowy jeszcze wiatr, a tuż przy powierzchni temperatura oscylowała w okolicach 9 stopni. Jurek – opiekun tamtejszej bazy wędkarskiej – uświadomił nam, że jesteśmy pierwszymi "śmiałkami" w tym roku, a jego spostrzeżenia niestety nie wróżyły nic dobrego. Mieliśmy podejrzenia, że tym razem wszystko będzie działać przeciwko nam, ale mimo tego, jeszcze w piątkowy wieczór, udało nam się zbudować wokół naszego wyjazdu "mistyczną" atmosferę, która ratuje w chwilach zwątpienia i pozwala uznać wyprawę za udaną nawet w przypadku kiedy nic nie bierze.
Sobotnie wędkowanie rozpoczęliśmy wczesnym przedpołudniem, tuż po prezentacji przez Jurka jego wspaniałych wędkarskich tatuaży, które tylko pobudziły nasze wyobrażenia o pływających w tej toni okazach. Podzieliliśmy się na dwa "zespoły" dając sobie tym samym większą szansę na spotkanie z rybą – na jednej łódce Kamil i ja; na drugiej, samotnie, Maciek. Zgodnie ustaliliśmy, że będziemy szukać szczęścia blisko brzegu, tam gdzie woda jest wyraźnie cieplejsza. Jako cel obraliśmy przeciwległy, nasłoneczniony brzeg. Pierwsze kotwieczenie i o dziwo na naszej łódce, zaledwie 40 minut od chwili odbicia od brzegu, melduje się debiutancki w tym sezonie szczupak Kamila. Chwilę później to ja holuję swoją zdobycz; u Maćka cisza. Niestety kolejne próby na "otwartej wodzie", przez długi czas nie przynosiły efektów, dlatego podjęliśmy decyzję o obławianiu zatoczki. Od razu po wpłynięciu w nią uznaliśmy, że był to strzał w dziesiątkę, a to ze względu na panujące tam warunki pogodowe – wiatr w tej części jeziora ucichł, a wysoko ustawione słońce dawało wyczuć przedsmak lata. W tym miejscu również woda okazała się bardziej hojna – z jednej miejscówki udało mi się wyciągnąć trzy krótkie, jednego 50+ i jednego 60+. W tym czasie Maciek marzł na pełnej wodzie i jak się później okazało - bez efektów. Popołudnie spędziliśmy na obławianiu zatoki, ale do końca dnia efektów już nie było; udało się za to zjeść na łódkach wspólny posiłek. Wieczór spędziliśmy w dobrych humorach i z pozytywnym nastawieniem na kolejny dzień. Niestety niedziela, mimo flauty na wodzie, była dużo zimniejsza ze względu na całkowite zachmurzenie. Mimo rzetelnego biczowania wody, efekty nie były tak dobre jak w ubiegłym dniu. Każdy z nas zanotował po jednym zębatym wyciągniętym z wody, a Kamil i Maciek mieli wyjścia poważniejszych, około 80 cm, sztuk do swoich przynęt, ale bez upragnionego finału w postaci brań.
Chociaż drugi dzień okazał się dużo gorszy, cały wyjazd można uznać za w miarę udany. Choć po wodzie i otaczającej ją przyrodzie widać, że na Mazurach dopiero co skończyła się zima, każdy z nas miał kontakt z rybą, a to najbardziej cieszy i zaostrza apetyty na wędkarskie eskapady w startującym sezonie.
Z wędkarskimi pozdrowieniami
Piotrek Waś