Wyspy Alandzkie 2004
Jest maj 2004 roku, pora zapolować na alandzkie szczupaki. 10 maja wyjeżdżamy z Białegostoku dwoma samochodami. W jednym jadę ja, Wiesiek i Arek, drugim Andrzej z Lonkiem i Markiem. Po kilkugodzinnej podróży spotykamy się na przejściu promowym w Gdańsku. Przed nami trwający kilkanaście godzin rejs do szwedzkiego Nynäshamn. Na promie Polferriesu znajduje się restauracja, kilka barów oraz bardzo dobrze zaopatrzony sklep (odwiedzamy wszystko). Powoduje to, iż monotonna podróż morska mija niezwykle szybko. Przed południem następnego dnia dobijamy do skalistego szwedzkiego brzegu. Po kilkudziesięciu minutach jazdy jesteśmy już w Sztokholmie. Tutaj zaczynają się pierwsze ”schody”. Musimy trafić na terminal alandzkich linii promowych ˝Viking Line˝. Na planie miasta wszystko wygląda bardzo prosto. W rzeczywistości poziomowe, bezkolizyjne skrzyżowania w stolicy Szwecji powodują, iż trafiamy na miejsce dopiero po dłuższym błądzeniu, kilku nawrotach na tym samym skrzyżowaniu oraz paru próbach ˝zasięgnięcia języka˝ u miejscowych. W końcu jesteśmy na właściwym terminalu. Wśród kilku pływających wieżowców ”Viking Line˝ znajdujemy nasz prom. Ośmiogodzinny rejs spędzony przy barowych stolikach (nie opłacało się brać kabiny promowej) powoduje, iż powoli zaczynamy się czuć zmęczeni. Po północy (na Alandach panuje czas fiński – godzina do przodu), płynący do Helsinek prom wysadza nas na środku Bałtyku gdzie znajduje się stolica Mariehamn. Przed nami około 30 km drogi na północ, do ośrodka położonego niedaleko Bastö. Mamy tam zarezerwowany domek oraz 3 łódki. Po krótkim błądzeniu trafiamy na właściwą drogę. Na miejscu wita nas Józek, mieszkający tam Polak, z którym znamy się już od mojej pierwszej wizyty na Alandach w 2001 roku. Józek ma zawsze ˝bankowe˝ informacje co do żerowania ryb. Są one dla nas pomyślne. Spotkanie oczywiście trzeba było uczcić.
Archipelag Wysp Alandzkich liczy około 6500 skalistych wysp i wysepek położonych na środku Zatoki Botnickiej. Zamieszkuje tam około 25000 osób, w tym 14000 w samym Mariehamn. Alandy politycznie należą do Finlandii. W rzeczywistości jest to region posiadający bardzo dużą autonomię. Alandczycy mają własny rząd, parlament, stolicę, flagę i pocztę (na znaczkach pocztowych znajduje się napis Aland). Mają również własne rejestracje samochodowe, niepodobne do szwedzkich ani fińskich. Rozmawiają dialektem języka szwedzkiego który, jak się później dowiedzieliśmy, wymarł w Szwecji kilkaset lat temu. Podobnie jak w Finlandii obowiązuje tam EURO ale często płacić można było również szwedzkimi koronami.
Pechowego 13 maja w czwartek (całe szczęście że to nie piątek) dosyć późno wypływamy na pierwsze alandzkie ryby. Jesteśmy zaopatrzeni w mapy z zaznaczonymi miejscami gdzie wolno nam łowić. Większość wód na Alandach należy do właścicieli prywatnych u których trzeba kupować licencje na połów. Łowimy na spinning lub na żywca. Trolling jest tam zabroniony. Wymiar szczupaka wynosi 60 cm. Limit to 2 sztuki dziennie, (później został zmniejszony do 1 szt.). Wymiar ochronny sandacza to 42 cm, okonia łowić można do woli. Pierwsze miejsce które odwiedzamy to tzw. ˝Eldorado˝. Podczas moich trzech poprzednich wypraw złowiliśmy tam najwięcej ryb, w tym kilka ładnych ”metrowców˝. Tego dnia łowisko okazuje się jednak puste. Jedyną atrakcją w tym miejscu jest wrak, a właściwie tylko wręgi łodzi Wikingów która osiadła tam na mieliźnie około 600 - 800 lat temu. Szybko zmieniamy łowisko. Rozdzielamy się aby zbadać jak najwięcej miejscówek i w końcu zlokalizować jakieś ryby. Trzeba bardzo uważać aby nie rozbić się o ledwo widoczne pod powierzchnią wody skały.
Tego dnia każdy łowi po około 20 szczupaków oraz drugie tyle, lub nawet więcej, okoni. Niestety większość szczupaków mierzy od 50 do 59 cm (jakby się umówiły żeby nie osiągnąć wymiaru). Mamy również trochę ryb wymiarowych przywiezionych na pierwszą alandzką kolację. Najwięcej ˝miarowców˝ trafia tego dnia Lonek z Andrzejem. Średnia wielkość łowionych przez nas okoni to 25-30 cm. Ryby są bardzo smaczne ale po kilku dniach ich jedzenia już nie możemy na nie patrzeć. W następnych dniach wyniki wędkarskie są bardzo podobne. Wiele ryb jest pokaleczonych przez większe szczupaki – kanibale. Największy widziany przeze mnie kilka lat wcześniej ˝zębaty˝ pogryziony przez większą rybę miał około 6 kg. Ciekawe ile ważył ten który próbował go zjeść ?
W sobotę do wyprawy dołącza Krzysiek z Dąbrowy Tarnowskiej oraz 2 kolegów z Wrocławia. Krzyśka poznałem kilka lat wcześniej na Alandach i wiem że w pomieszczeniach prowadzonej przez niego wędkarskiej firmy, obok norweskich dorszy czy czarniaków, są także trofea spreparowanych metrowych szczupaków złowionych na wyspach. Niestety przez najbliższe dni nikomu nie udaje się złowić większej ryby. Co gorsze, w czasie weekendu, do sąsiedniego ośrodka przyjeżdża autokar (lub autokary) z wędkarzami z Austrii. Na wodzie robi się tłoczno. Austriacy biorą każdą złowioną rybę i ładują do wielkich autokarowych zamrażarek. Przy nich my, wędkarze z Polski, wyglądamy bardzo etycznie mimo że prawie każdy z nas w przenośnych lodówkach przywiózł do kraju trochę pysznych wędzonych okoni lub filetów z morskiego szczupaka.
Ostatni dzień łowienia przypada na wtorek 18 maja. Na wodzie spędziliśmy 6 wspaniałych dni. Każdy z nas wyjął około setki szczupaków oraz jeszcze więcej pięknie ubarwionych okoni. Złowione ryby nie są jednak duże. Mój największy ˝zębaty˝ ma zaledwie 74 cm. Nigdy nie było tak źle jeżeli chodzi o rozmiary łowionych ryb. Takie szczupaki można przecież spokojnie łowić na Siemianówce. Mimo to każdy jest zadowolony z wyjazdu. Honor wyprawy ratuje Krzysiek łowiąc ostatniego dnia dwie ˝ósemki˝.
Wieczór spędzamy na sprzątaniu i myciu łódek.
Potem jeszcze ostatnie spojrzenie na bałtyckie szkiery które w zasadzie wyglądają jak Mazury, tylko woda trochę jakby bardziej słona.
Wcześniej rozliczamy się z gospodynią. Domek ma typowy skandynawski standard. Są tam 2 sypialnie po 2 łóżka, ˝duży pokój˝ również z 2 łóżkami połączony z kuchnią zaopatrzoną we wszystkie możliwe garnki, talerze i sztućce. Jest wygodna duża łazienka z prysznicem. W ośrodku znajduje się również sauna. Koszty licencji wynoszą od kilku do kilkunastu EURO. Z każdym z właścicieli wód trzeba dogadywać się osobno.
Droga powrotna jest dosyć męcząca. Po nieprzespanej nocy , wyjeżdżamy około czwartej rano (według czasu polskiego o trzeciej), jedziemy na przejście promowe w Mariehamn. Tam ładujemy się na prom płynący do Kapellskar i po 2,5 godziny rejsu oraz zmianie strefy czasowej jesteśmy już w Szwecji. Przez Sztokholm jedziemy do Nynäshamn, gdzie prawie przez pół dnia musimy czekać na prom do Polski. Czas oczekiwania skracamy odwiedzając miejscowy sklep z licznymi gatunkami skandynawskich ”strongów” (maksymalnie do 3,5% vol.). Przed południem dnia następnego jesteśmy już w Polsce. Każdy chce jak najszybciej znaleźć się w domu. Jeszcze tylko kilka godzin jazdy do Białegostoku. W domu można w końcu rozpakować się, odpocząć, uporządkować sprzęt wędkarski oraz, z jakichś niewytłumaczalnych powodów, zacząć myśleć o kolejnej przyszłorocznej dalekiej wyprawie. Dla mnie był to wyjazd nad Wołgę, ale to już absolutnie inna historia.
Sławek Ambrożewicz