Od dłuższego czasu słyszeliśmy opowieści o wspaniałych połowach dorszowych na Litwie. Latem 2006 postanowiliśmy je sprawdzić osobiście. Portem z którego wyruszały wyprawy z Polski jest Kłajpeda. Zorganizowanie wyjazdu nie zajęło nam wiele czasu. Zarezerwowaliśmy termin na początek sierpnia.
Z Białegostoku wyruszyliśmy 7 sierpnia rano w siedmioosobowym składzie. Ze SKISH–a byłem tylko ja i Sitek. Znałem również Jarka, organizatora wyprawy. Integracja z pozostałymi uczestnikami wyjazdu nastąpiła jednak bardzo szybko. W Suwałkach zrobiliśmy ostatnie zakupy, wymianę waluty oraz przesiedliśmy się do busa. Jako ósmy dołączył do nas jeszcze Krzysiek. Granicę przekroczyliśmy w Budzisku i po kilku godzinach jazdy i krótkiej przerwie na obiad byliśmy już w Kłajpedzie.
W porcie przenieśliśmy nasze bagaże na kuter którym mieliśmy wypłynąć. Zajęło nam to dużo czasu gdyż każdy miał sporo sprzętu wędkarskiego, toreb, przenośnych lodówek oraz zgrzewek z napojami. Po południu, po odprawie granicznej, wypłynęliśmy na Bałtyk. Cały wieczór zajęło nam montowanie sprzętu i słuchanie opowieści o tutejszych połowach. Potem czekała nas oczywiście ”uroczysta kolacja”. Trzeba przyznać iż kuchnia na kutrze jest całkiem niezła. Kajuty są jednak dosyć ciasne (szczególnie jak się ma ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu) i duszne. Nikt się jednak tym nie przejmował. Niektórzy wybrali nawet nocleg na pokładzie. Noc spędziliśmy gdzieś na morzu stojąc na kotwicy.
Pierwszego dorsza złowiłem jeszcze po ciemku, przed śniadaniem. Potem podnieśliśmy kotwicę i rozpoczął się dryf. Trwał on może kilkadziesiąt minut lub więcej. Kapitan znakomicie potrafił zlokalizować ryby. Brania były wspaniałe. Łowiliśmy na 40 metrach głębokości. Najlepsze były pilkery do 150 g. Cięższe były mniej skuteczne. Należy również dodać iż trafialiśmy na sporo zaczepów. Łowione ryby nie były duże. Miały najczęściej około 1 kilograma lub mniej. Największy złowiony tego dnia dorsz miał około ”piątki”. Po trwającym ponad godzinę dryfie kapitan zawracał i znowu ustawiał się na łowisku. Często było tak, iż praktycznie każde podniesienie pilkera kończyło się dorszowym braniem. Jeżeli ktoś stosował dodatkowe przynęty zawieszone nad pilkerem, wyjmował po dwie lub nawet trzy ryby jednocześnie. Po pewnym czasie łowienie trzeba było już zakończyć. Nie byliśmy pewni czy wyciągnięte z takiej głębokości ryby, po wypuszczeniu do wody, były zdolne do przeżycia. Zabrane dorsze, za niewielką dodatkową dopłatą, były filetowane przez załogę. My w tym czasie mogliśmy oddać się innym zajęciom.
Drugiego dnia rozpoczęliśmy łowienie dosyć wcześnie. Ustaliliśmy że kończymy je o dziesiątej przed południem. Po dłuższym czasie znowu trafiliśmy na wspaniałe miejsce. Każdy mógł nałowić się do woli. Przed dziesiątą kapitan stwierdził iż ma jeszcze lepsze odczyty na echosondzie. Postanowiliśmy jednak zakończyć wędkowanie.
Tego dnia czekał nas jeszcze kilkugodzinny rejs do portu, przepakowanie bagaży do samochodu i powrót do Białegostoku.
Należy przyznać, iż koszty dwudniowego wyjazdu dorszowego do Kłajpedy nie są wcale większe od kosztów podobnej wyprawy zorganizowanej w Polsce. Odległość z Białegostoku jest natomiast mniejsza niż do Władysławowa, Łeby czy na przykład Kołobrzegu. Ilość brań i łowionych ryb zachęca do zorganizowania następnych wyjazdów w tym kierunku. Na pewno tam jeszcze wrócimy.
Sławek Ambrożewicz